sobota, 7 grudnia 2013

Ostatnia hrabina cz.2

Czas dłużył się niemiłosiernie. Teti próbowała zasnąć po tym, jak obudziła się w środku nocy. Niestety, bardzo ciężko jest spać w nieprzyjemnie głuchej ciszy i głębokich ciemnościach, w dodatku z silnym parciem. Chcąc, nie chcąc dziewczynka musiała wyjść z pokoju.
Pewnie z łazienki poszłaby prosto do łóżka, gdyby nie ten sam dźwięk co ten usłyszany wieczorem. Brzmiało tak, jakby ktoś wyszedł z domu i nie wrócił, zostawiając pogrążonego w tęsknocie psa, który co noc wyje po zaginionym panie. Tym razem Teti nie mogła tego zignorować. Po prostu musiała odkryć tajemnicę pałacu w Olandzie. Kto wie, co to może być?
Podążając za źródłem dźwięku hrabina przeszła korytarzem aż do pałacowej piwnicy. Idąc wąskim pomieszczeniem po swojej lewej miała mur, po prawej- półki z leżącymi w nich butelkami wina i innymi produktami żywnościowymi. Na końcu nie potrzebowała nawet świeczki- przez okno padało wystarczająco dużo księżycowego światła, żeby wszystko oświetlić. Dzięki temu Teti dojrzała drzwi po swojej lewej. Ot zwykłe drzwi- oprócz klapki, która przypominała przejście dla kota, nie miały w sobie nic ciekawego. Jednak to właśnie zza tych drzwi dobiegła kakofonia wyrażająca ból i cierpienie, czyli zwykły ludzki płacz.
Teti ostrożnie uchyliła niedomknięte drzwi i ujrzała pokój przypominający nieco kazamatę więzienną- niewielkie pomieszczenie ze ścianami praktycznie z tego samego budulca, co fundamenty pałacu, czyli kamienia, z jednym tylko oknem wychodzącym na jedną z bocznych uliczek miasta. Jednak tą uliczkę można było oglądać tylko z "żabiej perspektywy". Dziewczynka nie dojrzała szczegółów umeblowania w blasku swojej świecy, jednak to skromne światło wystarczyło na zobaczenie w mroku zarysu łóżka i chudej sylwetki młodego chłopaka z twarzą ukrytą w poduszce, którą kurczowo do siebie przyciskał.
Dziewczynka chciała się wycofać z pokoju, ale w progu coś ją powstrzymało. Gwałtowna zmiana natężenia energii była nieznośna. Teti zrozumiała, że ktoś celowo odizolował pomieszczenie od tej energii. Pamiętała historie, które opowiadały o czarodziejach zamykanych w specjalnych celach, żeby nie mogli używać magii. Albowiem magia działała tylko dzięki energii będącej w powietrzu.
Tylko pytanie, po co ktoś miałby ukrywać człowieka w królewskiej piwnicy?
  - Co ty tu robisz?- spytał drżący głos.
Dziewczynka odwróciła się. Chłopak, ubrany w szlafrok, trzymał w rękach coś, co lśniło białym światłem i oświetlało całą kazamatę- była skromnie umeblowana, były tu jedynie łóżko i biurko, a na podłodze leżał dywan. Dodatkowo przy biurku stało krzesło, całe obwieszone ubraniami.
  - Wybacz, nie chciałam cię niepokoić- powiedziała Teti.- Po prostu nie dawałeś mi spać. Powinnam już i tak iść.
  - Zaraz, poczekaj chwilę!- Elf zbliżył się do dziewczynki.- Nikt mnie tu nie odwiedza, a sam wychodzić nie mogę. Cieszę się, że ktoś jednak nie udał, że nie słyszy...- Przyklęknął i ujął jej dłonie.- Chciałbym cię poznać.
  - Ale... jest środek nocy!
  - No tak... Powinnaś wrócić do łóżka...- Chłopak wyraźnie posmutniał.
  - To może odwiedzę cię w dzień?
  - Byłbym niezmiernie wdzięczny! Jak będziesz odchodzić, weź to.- Dał jej tajemnicze światełko. Była to świecąca kulka osadzona na drewnianym trzonie, który wyposażony był w mechanizm umożliwiający oddzielenie obydwóch elementów.- Wygląda trochę niepozornie, ale gdy wyjdziesz z mojego pokoju, ta kulka będzie mogła zmieniać postać! Może stać się płynna jak woda, skoczliwa jak kauczuk, czasem nawet zamienia się w świecący obłok. O wiele lepszy patent niż świece.
  - Łał, dziękuję!
  - Ale obiecujesz, że przyjdziesz?
  - Zrobię co w mojej mocy.
  - Tylko pamiętaj, że nikt nie może się dowiedzieć, że o mnie wiesz.
  - Dobrze.- Teti wyszła, ale odwróciła się jeszcze w progu.- A jak cię zwą?
  - Ja już nie pamiętam swojego imienia...- mruknął elf.
Teti uśmiechnęła się krzepiąco i odeszła.
~~
  - Nie chcę jeszcze wstawać...- Teti robiła wszystko, żeby tylko dłużej pospać. Nocna przygoda dała jej się we znaki, a Sorena uparcie próbowała wyciągnąć ją siłą.
  - Teti, jest już południe!- dziwiła się siostra.- Powinnaś dawno być na nogach.
  - Jak to południe?- Dziewczynka w końcu zdołała usiąść.
  - Tak to. Ja i Alindia zdążyłyśmy zjeść śniadanie i odeprzeć masę pytań od władców i księcia.
  - A mówili coś o nocnych wyciach?
  - Czym?
Dopiero po chwili Tetilian zorientowała się w swoim błędzie.
  - Yyy... W nocy coś mnie obudziło. Dlatego jestem taka niewyspana.
  - Tak, król pytał, czy dobrze spałyśmy, bo czasem w nocy słyszać, jak bezdomne psy hałasują.
"Bezdomne psy?!" pomyślała dziewczynka z niedowierzaniem.
  - No dobra, ubierz się i pójdź do miasta. Alindia zapragnęła dostać świeże truskawki, a wszystkie służki oprócz ciebie mają już inne obowiązki.- Puściła oko i dała jej sakiewkę. Po tym wyszła.
Teti ubrała się, wykonała wszelkie poranne czynności, łącznie ze zjedzeniem śniadania i udała się na rynek. Udało jej się zakupić koszyczek całkiem ładnych truskawek za sztukę srebra i dziesięć miedziaków.
Gdy wracała, postanowiła zerknąć w jedną z bocznych uliczek. Ku swojej radości znalazła nisko osadzone okienko.
Położyła się i zobaczyła, jak chłopak siedzi w swojej kazamacie i ze smętną miną zabiera posiłek spod drzwi. Zapukała w szybę, na co tamten zareagował natychmiastowo. Spojrzał na nią, odłożył talerz i wskoczył na parapet. Pokazał, że okno jest zamknięte na amen i rozłożył bezradnie ręce. Teti wstała i rozejrzała się po uliczce. Po chwili wzięła z ziemi kamień i pomimo wymachującego rękami w geście zatrzymania chłopaka stłukła nim szybę. Pocisk nie wyrządził mu krzywdy, ale elf z jakiegoś powodu spadł z parapetu.
  - Coś ci się stało?- spytała zaniepokojona Teti, wsadzając głowę przez powstałą dziurę.
  - O rany, ten nagły przypływ energii...- wymamrotał elf.- W przypadku, kiedy jestem od dawna odizolowany, to działa jak solidne uderzenie. Ale... Och, wspaniałe uczucie.
  -A po co jesteś tu trzymany?- Dziewczynka weszła do środka i usiadła na parapecie, kładąc koszyk na kolanach.
Chłopak znowu posmutniał. Przysiadł się do biurka i wziął za przygotowywanie kanapki. Albowiem przyniesiono mu chleb i wszelkie składniki, między innymi ser, szynkę i sałatę. W międzyczasie opowiadał.
  - Gdy się urodziłem, było jeszcze całkiem normalnie. Jednak gdy osiągnąłem wiek dwunastu lat, zaczęły się objawiać u mnie magiczne zdolności. Rodzice dokładnie przeszukali kroniki swoich rodzin i okazało się, że u obydwojga znalazł się jakiś czarodziej. Niby mieli dzięki temu dowód, ale obawiali się, że ktoś uzna mnie za efekt zdrady mojej matki. Ludzie jej ojca zabiliby mnie i mamę, a ojciec prędzej czy później zginąłby w naszej obronie. Więc do dziś trzymają mnie w ukryciu i wszyscy myślą, że władcy Olandu mają tylko jednego syna- mojego brata.
Teti ze zdumieniem odkryła podobieństwo losu ich obojga.
  - O mnie też nikt nie wie.
  - Jak to?
  - Przejechaliśmy niemal cały kraj, żeby odwiedzić zapraszających nas władców. Moje siostry muszą wyjść za mąż, żeby nasze rodzinne miasto przestało być hrabstwem. Nikt nie wie, że hrabia ma trzecią córkę.
  - Coś ty! Czyli jak...
  - Udaję służącą, żeby się nie zorientowali. Zaraz... O rany!- Zerwała się na równe nogi.- Muszę iść.
Wzięła do ręki koszyk i pobiegła do pałacu. Owoce na szczęście wciąż wyglądały świeżo, więc Alindia powinna być zadowolona. Dziewczynka zastała całe towarzystwo w miejscu specjalnie przeznaczonym dla gości- na całkiem niemałym balkonie wychodzącym na cudowny ogród, z którego wiatr przywiewał zapachy przeróżnych kwiatów. Owe miejsce od sali tronowej oddzielone było delikatną przeźroczystą zasłoną, powiewającą z gracją na wietrze.
  - Oto truskawki, o które prosiłaś, pani.- Teti przyklękła przy siostrze, podając koszyk.
  - Jej, jesteś taka kochana!- Alindia cała promieniała. Nic dziwnego, przecież książę był w pobliżu. Rozmawiał z hrabią. Teti dokładnie analizowała jego lewy profil.
Ten sam nieśmiały uśmiech, nieco pewniejsza, ale podobna gestykulacja, otwartość przy opowiadaniu czegoś... Oprócz tego jasne włosy, gładka cera, bystre spojrzenie. Nie było mowy o braku podobieństwa.
Chłopak podszedł do zajadającej z podekscytowaniem truskawki Alindii i odchrząknął. Dziewczyna pospiesznie opanowała emocje.
  - Uczyniłabyś mi ten zaszczyt i pozwoliła oprowadzić się po ogrodzie?- Książę nie był zbyt przekonujący. Ton jego głosu przeczył słowom, ale płonącej z podniecenia nastolatce to nie przeszkadzało. Grunt, że się do niej odezwał.
Pech chciał, że Alindia zadławiła się trzymanym w ustach owocem i Teti, jak na wierną służkę przystało, ruszyła z pomocą.
  - Wydaje mi się, panie, że hrabina chciała odmówić- powiedziała do zdezorientowanego elfa, obejmując siostrę od tyłu w klatce piersiowej.- Nie zdołała się jeszcze ogarnąć po podróży oraz wczorajszej kolacji. W związku z tym lepiej będzie, jak jeszcze trochę pobędzie sama. Bez ciebie...
Nagle Alindia uniosła dłoń w geście oznaczającym, że już poradzi sobie sama. Wstała i splunęła przeżutą truskawką poza taras, próbując zachować przy tym godność. Wytarła wargi otrzymaną przez zaniepokojonego ojca chusteczką.
  - To miło z twojej strony. Chętnie się przejdę. A ty- wskazała palcem Teti- możesz się oddalić. Dziękuję za pomoc.
Chwilę piorunowała dziewczynkę wzrokiem i wzięta pod ramię zeszła razem z księciem schodkami z tarasu do ogrodu. Sorena puściła oko do małej elfki.
  - Jesteś wolna- rzekła krótko. Teti więc wyszła.
Zajęła się zwiedzaniem pałacu i dokonała kilka niepozornych odkryć.
~~
  - Rozumiem, że mój brat mimowolnie przyciąga do siebie kobiety, ale żadna jeszcze nie zdołała zrobić czegoś tak radykalnego w jego obecności!- Elf zachichotał.
  - Wiesz, nie raz jej się to zdarzyło, ale ten ranek to była prawdziwa wpadka!- Także Teti miała wesoły nastrój.
Siedziała na parapecie w kazamacie czarodzieja. Mimo "żabiej perspektywy" dało się ujrzeć zachodzące słońce odbijające się w szybach sąsiedniego budynku.
Chłopak położył się na łóżku i wziął przed siebie lekko podniszczoną książkę, którą dostał od elfki.
  - Nadal uważam, że nie jest dobrze tak zabierać książki z królewskiej biblioteki- mruknął.
  - A dobrze jest zamykać kogoś w piwnicy, nie zostawiając żadnej książki do czytania?- Dziewczynka zeskoczyła z parapetu na łózko obok elfa.- Niektóre rzeczy same się proszą o zabranie ich z miejsca spoczynku. Ta książka przeleżała w bibliotece chyba kilka lat bez zabierania.
  - Tyle że...- Zerknął do środka.- To jest o dojrzewaniu i tych sprawach!
  - Właśnie! Założę się, że nigdy nie miałeś czegoś takiego w rękach.- Zeszła z łóżka.
  - Nie ma na okładce tytułu, więc musiałaś do niej zajrzeć.- Przewrócił kilka stron i zamarł na kilka sekund. Odchrząknął i ostrożnie odłożył książkę na stolik.- U was się już o tym rozmawia?
  - Pewnie tak, ale nie przy mnie.- Teti chodziła na czworakach wzdłuż ścian, jakby czegoś szukała.- Myślę, że mama już od kiedy siostry skończyły trzynaście lat przygotowuje je do małżeństwa, łącznie z... dawaniem szczęścia.
Chłopak uśmiechnął się.
  - Gdzie słyszałaś takie określenie?
  - Raz był u nas jako gość taki jeden znajomy ojca. Nie raczył uważać na swoje słowa i w końcu kazano mi iść do pokoju. Nigdy więcej go nie widziałam w naszym pałacu.
Teti zwróciła uwagę na haczyk wystający ze ściany na przeciwko łóżka. Szczelina biegnąca obok tworzyła coś bardzo przypominającego zarys drzwi. Elfka chwyciła haczyk i pociągnęła. Fragment ściany przesunął się do przodu o kilka milimetrów. Użyła większej siły, by w końcu ujawnić wnękę o wymiarach około 2 metry na 2 metry na 2,5 metra. Elf zerwał się z łóżka i był już przy Teti.
  - Nie do wiary- szepnął zdumiony.- Cały czas to tu było?
  - Kiedy byłam w kuchni, znalazłam szyb ukryty w szafce. Domyśliłam się, że prowadzi aż tu.
  - Tylko jak? Po co ktoś miałby montować tu coś takiego? Nie rozumiem...
  - No chodź!- Dziewczynka weszła do środka.- Tylko... Jak się tym jeździ?
Chłopak ostrożnie wszedł do wnęki i rozejrzał się. Nic w niej nie było, poza ledwo widocznym znakiem narysowanym na lewej ściance. Pogładził go koniuszkami palców i zrozumiał. Zamknął drzwiczki i skupił całą swoją energię. Po jego ramieniu przebiegły lśniące symbole i magia poprzez palce przeszła na znak, który zaświecił na błękitno. Wnęka powoli ruszyła w górę.
  - Dawno temu pierwszy właściciel tego pałacu kazał stworzyć system komunikacyjny specjalnie dla swojego syna, który miał magiczne zdolności- wyjaśnił zaskoczonej elfce.- Nikt, kto nie jest czarodziejem nie może go używać.- Jak mogłem o tym zapomnieć?! skarcił się w myślach.
  - Ale jak to działa?- zaciekawiła się Teti.
  - Wystarczy, że pomyśli się, dokąd chce się pojechać.- Chłopak wytarł kurz ze ścianki.- Tutaj wypisane są pozycje: kuchnia, biblioteka, laboratorium, sala tronowa... Reszta jest zamazana, nie umiem rozczytać.
  - To niemożliwe, że to coś jeździ we wszystkie te miejsca.
  - Magia pozwala na wszystko.
Wszystko zamarło w bezruchu- dojechali. Z lekkim trudem uchylili drzwiczki i wyszli z szafki oznaczonej napisem "Nie otwierać!" Elf wyprostował się i wziął głęboki wdech. Wspaniale było znów poczuć energię. 
Podszedł do blatu, pochwycił talerz i rozpoczął kurs po całej kuchni- otwierał szafki i szuflady, brał owoce, chleb, wędlinę i inne rzeczy; od wielu lat nie był tak szczęśliwy.
  - Chyba nie masz zamiaru urządzać wieczerzy?- zauważyła Teti z rozbawieniem.
  - Nie, oczywiście, że nie.- Zażenowany chłopak odstawił kilka produktów, zostawiając jabłko, chleb, wędlinę, ser i sok z pomarańczy. Uśmiechnął się niewinnie. To był naprawdę uroczy uśmiech.
Właściwie każda z hrabin miała podobny gust. Skoro dziesięcioletniej elfce się podobał, to co dopiero obeznanej w tych sprawach, prawie dorosłej nastolatce. Czemu nie? Może się uda...
  - Chciałbyś kiedyś pokazać się ludziom?- spytała.
Elf odwrócił się do niej i przełknął zjedzony kęs jabłka.
  - A jak myślisz? Po tym całym czasie izolacji kontakt z przynajmniej własnymi rodzicami to byłoby coś!
  - Mogę ci przedstawić swoją siostrę.
Zakłopotany czarodziej zadławił się kolejnym gryzem owocu. Po chwili opanował sytuację i przybrał wyraz twarzy, dzięki któremu przestał wyglądać jak niewinny chłopiec.
  - Taka jesteś cwana? Ledwo odkryłem wyjście ze swojego więzienia, próbujesz mnie zeswatać z nieznaną mi dziewczyną!
  - Tego nie powiedziałam!- Speszyła się widząc, że szybko ją przejrzał.- Raz, że to ja odkryłam ten system komunikacji, a nie ty, a dwa- chcę tylko, żebyś poznał kogoś innego niż mnie. Sorena jest dobra i nie zdradzi tajemnicy.
Elf westchnął.
  - Może masz rację, ale wiedz, że ja nie dam się w to wciągnąć. Bratu się to podoba? Proszę bardzo, ale ja nie mam zamiaru żenić się dla jakiegoś sojuszu!
  - Zwłaszcza, że masz dopiero czternaście lat.
  - Słucham?!- Zbliżył się do dziewczynki.- Nie wiem, jak młodo wyglądam, ale zapewniam cię, że mam szesnaście lat!
  - Naprawdę? To ile ma twój brat?
  - Jest rok starszy.
Teti uniosła brwi.
  - Łał, naprawdę młodo wyglądacie!
  - Rzeczywiście. Dałabym głowę, że Andro jest w naszym wieku.
Sorena spokojnie zniosła gwałtowną reakcję siostry i nieznajomego. Skwitowała krótko:
  - Tetilian, chyba musisz mi coś wyjaśnić.

CDN

czwartek, 24 października 2013

Ostatnia hrabina

Dawno temu na terenie obecnego królestwa usiane były hrabstwa. Wiek wojen sprawił, że wiele z nich osłabło, a niektóre znikły z mapy Krainy. Wtedy elfy postanowiły drogą małżeństw zjednoczyć najsilniejsze z nich i nie minęły dwie dekady, kiedy powstało państwo na tyle silne, żeby przetrwać trudne czasy i doczekać pokoju.
Teraz Sethonia ze stolicą Lenoth była największym państwem w Krainie. Powstała dzięki sojuszowi wszystkich hrabstw, poza jednym- drobnym punkcikiem na mapie, stanowiącym jedyną dziurę na idealnej powierzchni. Na początku nikomu to nie przeszkadzało, jednak z czasem rzemieślników wytwarzających mapy zaczął drażnić fakt, że narysowanie tego konkretnego punktu jest tak istotne. Ale nie tylko ich.
Na każdym zebraniu rady wtrącano temat ostatniego hrabstwa. Uważano, że to bezczelne z ich strony, że istnieją na terenie Sethonii i jako jedyni nie mają reprezentanta na radzie. Wszystkie elfy jednogłośnie stwierdziły, że koniecznie trzeba zjednoczyć to hrabstwo z państwem.
Następnie rozpoczęły się lata pracy. Niemal pół setki ważnych osobistości przelała się przez niewielkie miasto w sprawie zjednoczenia. Jednak tamtejszy hrabia wypierał się, że nie ma dzieci, a później, że jego córki są za małe na wyjście za mąż. W końcu nastał dzień, kiedy zabrakło wymówek. Najstarsze hrabiny- bliźniaczki- obchodziły wtedy swoje piętnaste urodziny. Wśród listów z życzeniami znalazły się propozycje od lordów. Władcy panujący we wszystkich elfich miastach w państwie zapraszali w nich do swoich ziem, żeby można było zadecydować, za których z książąt wyjdą córki hrabiego.
Młode hrabiny były tym mocno przejęte, a najbardziej Tetilian- nazywana w skrócie Teti, trzecia i najmłodsza z sióstr. Miała dopiero dziesięć lat, więc o niej absolutnie nic nie wspominano na radach. Pewnie obradujący nawet nie wiedzieli, że trzecia hrabina istnieje. Nic dziwnego, zawsze kiedy wysłannicy królestwa przybywali do hrabstwa, dziewczynka chowała się przed ich wzrokiem- uważała to za świetną zabawę.
  - Sori!- krzyknęła Teti, wymachując elegancką kopertą.- To chyba coś dla ciebie.
Bliźniaczka mająca ciemniejszy odcień blondu niż siostra wzięła list od dziewczynki.
  - O, a to dopiero!- rzekła, kręcąc głową.- Alindio, posłuchaj! "Uzdolniony łucznik, zdołał jako ośmiolatek ustrzelić dzika z odległości siedmiu metrów, ale ma też wyjątkowo wykształcony wokal i grę na skrzypcach." To jedynie fragment!
Druga bliźniaczka, o włosach w kolorze dojrzałego zboża, parsknęła śmiechem.
  - Że niby śpiewający wojownik? I co jeszcze? Napisał tuzin wierszy, walcząc ze smokiem?
Obie siostry się roześmiały, a mała Teti wzięła kolejny list.
  - Ten przybył chyba z Olandu- powiedziała.
  - Teti, skąd możesz wiedzieć, skąd ten list jest, skoro go nie przeczytałaś?- spytała Sorina.
  - Pachnie pomarańczą i goździkami. Taki aromat jest zbyt drażniący, żeby go ignorować.
  - Czyli od razu odpada.
  - A czemu?- Alindia od razu wyraziła zaskoczenie.
  - Teti umarłaby w miejscu, gdzie nawet papier przesiąka pomarańczą i goździkami. Ty byś wytrzymała?
  - Gdyby miało tak pachnieć wszędzie to nie...
Do pokoju wszedł ich ojciec.
  - Jak tam sobie radzicie?- spytał, mierzwiąc Teti po długich do ramion włosach i całując bliźniaczki.
  - Cóż, mamy sześc listów zwykłych, cztery z królewską pieczęcią, pięć nasiąkniętych ozdobnym barwnikiem...- zaczęła wyliczać Sorina.
  - W tym trzy opisujące dokładnie posiadane ziemie- kontynuowała Alindia- pięć z długim monologiem o osiągnięciach książąt każdy, pozostałe nie posiadają konkretnej kategorii, ale da się wyróżnić oczywiście zaproszenie do "skromnych progów"...
  - Jest jeszcze jeden- wtrąciła Teti, przypatrując się trzymanej kopercie pachnącej pomarańczą i goździkami.- Ma zapach, nie ma koloru i zawiera informacje o dojeździe na pałac w Olandzie.
  - Teti, już ustaliłyśmy, że nie...- zaczęła Sorena.
  - Niczego nie ustalałyśmy. To ty stwierdziłaś, nie oczekując na opinię innych.
Teti wpatrywała się w speszoną siostrę. Hrabia uśmiechnął się i rzekł:
  - Dziewczynki, uznałem, że będzie sprawiedliwie, kiedy odwiedzimy każde z tych miast.
Siostry wymieniły spojrzenia.
  - Ale tak wszystkie wszystkie?- mruknęła Alindia.- To strasznie długa droga!
  - Wolisz odpisywać odmowy wszystkim tym lordom?- Sorena pomachała siostrze grubą talią listów.
  - Ale fajnie!- krzyknęła Teti.- Zwiedzimy całą Sethonię!
  - Właśnie- rzekł hrabia.- Poznacie lepiej własny kraj i panującym w nich panów. Co wy na to?
Dziewczyny milczały przez chwilę. W końcu uznały pomysł i poszły do swoich pokoi spakować rzeczy. Oczywiście najbardziej ucieszona była Tetilian.

~~

Na początku wyprawy radość Teti nieco przygasła, kiedy okazało się, że matka nie jedzie z nimi. Obyczaj nakazywał, żeby z córką bądź kilkoma w sprawach małżeńskich przybywał ojciec. Szybko jednak dziewczynka przebolała to i zaczęła się interesować światem. 
Na każdej wizycie dokładnie oglądała służbę, wygląd pałacu i inne rzeczy, które ją fascynowały, także władców i ich synów. Ale zawsze ukrywała się przed nimi- brak świadomości jej istnienia ciągle ją bawił. Ojciec i siostry nie mieli nic przeciwko. Trudno było przewidzieć, co by się stało, gdyby ktoś dowiedział się o trzeciej córce hrabiego.
W ten sposób ostatnia rodzina hrabska zjechała prawie całe państwo i odwiedziła dziesięć miast. Jednak ta opowieść będzie dotyczyć zdarzeń w ostatnim z odwiedzonych królestw- Olandzie.
Tak zapowiadano w liście, od progu bramy przywitały ich drzewka pomarańczowe rosnące po obydwu stronach głównej ulicy. Ulica ta kończyła się kolistym dziedzińcem pałacu z ustawioną na środku fontanną- dwoma jednorożcami stojącymi obok siebie w przeciwnych kierunkach, których rogi dotykały czubkami kamieni i stamtąd tryskała woda. Dookoła platformy, na której stały jednorożce, pływały złote rybki.
Hrabia z bliźniaczkami wysiadł z dorożki. Teti została w środku i razem z pojazdem ruszyła w stronę królewskich stajni.
Na powitanie przybyła sama para królewska.
  - Witajcie w Olandzie- odezwała się królowa.- Mamy nadzieję, że podróżowaliście bez przeszkód.
  - Owszem, na drogach było całkiem spokojnie.- Hrabia nieco się zmieszał, ale królowa sama podała dłoń do ucałowania, więc zorientował się, jak ma się zachować.
  - A zatem wejdźcie.- Król po uprzednim ucałowaniu dłoni hrabin zaprosił gości do pałacu.
Tymczasem Teti wyszła z dorożki po tym, jak wszyscy służący odeszli. Szybko zabrała ze środka czepek i fartuszek. Wszystko ubrała i obejrzała się. Teraz wyglądała jak młoda służka do towarzystwa. Ponownie weszła do dorożki i wyciągnęła stamtąd wieczorowe suknie sióstr- w chwilach, gdy miała dość ukrywania się, Teti miała robić za służbę pomagającą w noszeniu bagażu. Póki co działało.
Po kilku minutach przekroczyła próg pałacu. Ten, jako jeden z niewielu, kusił jasnym wnętrzem. Inne pałace miały jakieś ciemne dodatki, zasłony w oknach wyglądały na bardzo ciężkie i w ogóle nie wyglądały przyjaźnie. Ten miał u sufitu kryształowe żyrandole i nawet obrusy na stole z poczęstunkiem wyglądały w takim świetle jak stworzone z porannej rosy.
Teti przechodziła między zaproszonymi na ucztę gośćmi, a onieśmielenie usztywniało jej ruchy. "Dobra, spokojnie..." uspokajała się w myślach dziewczynka. "Jestem córką służącej i pomagam młodym hrabinom w noszeniu bagażu..." Na nieszczęście potknęła się o własne nogi i runęła na posadzkę, jednak nie wypuściła z rąk siostrzanych sukni- zamortyzowały upadek.
  - Teti, w końcu jesteś!- Sorena była już przy siostrze.- I dziękuję, że przyniosłaś nasze rzeczy- dodała, kiedy podeszli władcy Olandu.
Bliźniaczki poszły się przebrać i po kwadransie wróciły w swoich pięknych sukniach i lekko dodającym wieku makijażem. Reszta wieczoru minęła bez przeszkód; po spożyciu kolacji niemal zawsze hrabiny były proszone do tańca, a oprócz tego długo rozmawiały z królewskim synem- niewiele starszym młodzieńcem o fiołkowych oczach matki i dumnej twarzy ojca. Krótko mówiąc Teti nie mogła oderwać od niego wzroku. Jednocześnie analizowała zachowanie sióstr. Dyskretnie rozciągnęła buzię w złośliwym uśmieszku- Alindia przez całą rozmowę wcinała się w zdanie Soreny i kiedy ktoś prosił do tańca, puszczała siostrę pierwszą mówiąc, że  "zaraz dołączy". Książę zdecydowanie przypadł jej do gustu.
W końcu Teti poczuła się taka zmęczona, że musiała pójść spać. O dziwo pozwolono jej dzielić pokój z siostrami- dla innych była przecież służką towarzyszącą. Gdy wychodziła z łazienki, przez chwilę wydawało jej się, że słyszy żałosne wycie jakiegoś zwierza. Otrząsnęła się z tych myśli tłumacząc sobie, że ze zmęczenia dostaje omamów słuchowych. W pokoju opadła na przygotowany dla niej materac i natychmiast zasnęła.

CDN

niedziela, 22 września 2013

O śpiewie smoka - legenda skrzatów z Ludu Ognia

Dawno temu, w leśnej osadzie skrzatów, mieszkał pewien chłopak. Miał na imię Petro i zawsze uważał, że mógłby nazywać się lepiej. W ogóle niewiele pasowało mu w jego życiu. Nie mógł pogodzić się ze wczesnym pojawieniem się zarostu, a także z tym, że dziewczyna jego marzeń się nim nie interesowała. No cóż, jak się ma na głowie niemal wszystkich chłopaków z osady, którzy chcieliby to zrobić, to czym jest ten chłopaczek z wiecznie potarganą fryzurą? Petro nie miał szans u najładniejszej panny w okolicy.
Wbrew pozorom skrzat miał bratnią duszę. Lenka zawsze go wspierała i też nie miała powodzenia u płci przeciwnej. To ich połączyło.
  - Co takiego mogłoby zaimponować dziewczynie, która ma adoratorów w całej wiosce?- spytał Petro przyjaciółkę.
  - Mnie by się podobało, gdyby mężczyzna nie próbował udawać przede mną kogoś innego- powiedziała Lenka.- Ale skoro chodzi tu o dziewczynę z dziesiątką młodzieńców chętnych z nią być, to musisz mieć to coś, co sprawi, że spodobasz jej się tylko ty.
  - Tylko co?- zapytał ponownie chłopak.
  - Poproś o pomoc matkę Naturę, jeśli sam nie wiesz.
  - Racja, to świetny pomysł!-Uradowany skrzat pobiegł w stronę lasu.
Lenka siedniziała dalej i tylko westchnęła.
  ***
Petro dotarł do kapliczki- niewielkiego budynku poświęconego bogini Naturze. Skrzaty czciły ją najbardziej, ponieważ to ona stworzyła tę rasę.
  - Matko, co mam czynić?- Skrzat przyklęknął przed ołtarzem i opowiedział w myślach wszystko, co czuł. Nic się nie stało.- Czemu nie odpowiadasz?!
Zadarł głowę, by spojrzeć w martwą twarz posągu bogini. Wstał i z ponurą miną odszedł w drogę powrotną. Wędrował po lesie bez celu. Nagle usłyszał ćwierkanie ptaka. Ale nie zwyczajnego. Był to amorek wiatrokos- niewielki, barwny ptaszek, który uważany był przez niektórych za zwiastun nadchodzącego uczucia. Większość baśni opowiada o wiatrokosach, które przekazywały kochankom listy miłosne.
  - Czemu jesteś taki smutny?- spytał ptaszek.
Petro był przez chwilę zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć.
  - Ja... poprosiłem Naturę o pomoc i nie odpowiedziała.
  - Chyba jednak usłyszała, skoro mnie rozumiesz.
  - Tak, racja!
  - Posłuchaj, bogini przysłała mnie do ciebie. Mogę ci pomóc.
  - Naprawdę?
  - Chodź za mną.
Amorek wiatrokos zaprowadził skrzata nad rzekę. Rósł tam tatarak i inne wodne rośliny.
  - Niedługo twoją wioskę zaatakuje smok. A ja wiem, jak możesz temu zapobiec.
  - Dzięki temu zostanę bohaterem i zdobędę względy ukochanej?- Petro odzyskał nadzieję.
  - Możliwe, że tak, jeśli zrobisz to, co ci powiem.
Ptaszek polecił skrzatowi zerwać pędy tataraku, pokroić i skleić ze sobą. Kiedy wiatr powiał między pozostałymi w ziemi roślinami, rozległ się dźwięk podobny do gry na flecie.
  - Kiedy zagrasz na tym instrumencie, smok ulegnie urokowi muzyki- powiedział.
Nagle rozległ się ryk. To smok zbliżał się do wioski.
Petro czym prędzej pobiegł w stronę domu. Jego pobratymcy chwytali za proce i próbowali przegonić wysokiego na kilkanaście metrów stwora pociskami. Ale go to tylko rozdrażniało.
Skrzat zagrał na swoim instrumencie. Smok zachwiał się jak odurzony i zaczął pomrukiwać do melodii- brzmiało to jak śpiew. Podążył za chłopakiem poza teren wioski, ale nie chciał odejść. Petro zastanowił się chwilę i wyciągnął rękę. Smok wziął instrument do paszczy i odleciał.
***
Skrzaty z Ludu Ognia świętowały do późnej nocy. Petro szukał ukochanej, jednak się przeliczył. Zobaczył dziewczynę w niedwuznacznej sytuacji z kilkoma chłopakami. 
  - Czy ukochana była warta zachodu?- spytał później amorek.
  - Nie, zdecydowanie nie.
  - No widzisz. Ale przynajmniej uratowałeś wioskę.
  - Właściwie nie takiego finału oczekiwałem...
Skrzat ujrzał Lenkę. Była ledwo widoczna w tłumie. Podszedł do niej.
  - I co? Znalazłeś odpowiedź?- spytała.
  - Wiesz, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie była tego warta.
  - No tak, strasznie się wszystkim oddaje!
W pewnej chwili w oddali dał się słyszeć melodyjny pomruk. To smoki tworzyły własną pieśń. I wtedy Petro zrozumiał.
  - Lenko, przepraszam, że dopiero teraz, ale... kochasz mnie?
  - Och... tak.
Od tamtej nocy żyli długo i szczęśliwie, a każdego roku o tej samej porze można usłyszeć śpiew smoków.

sobota, 7 września 2013

Przypadkowa przygoda, cz. 4

Benon zdążył uczepić się wystającego fragmentu skały. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że został zjedzony. Właściwie nie do końca, bo żyje. Miał szczęście, że Kamiennemu Olbrzymowi nie przyszło do głowy go przeżuwać.
Raczej nie mógł się spodziewać innego widoku. Zewnątrz olbrzym był z kamienia, więc w środku też. Z tą różnicą, że tutaj panowała wilgoć. Benon nie dał rady się utrzymać i spadł jeszcze głębiej. Wszystko wokół kleiło się i cuchnęło jak nie wiadomo co.
  -O bogowie...- Benon zaczął mówić do siebie.- Czemu tak się dzieje?! Poszedłem na spacer i już siedzę u kogoś w brzuchu! O, bogowie, czemu ja? Nie jestem bohaterem i nie chcę nim być. Dlaczego? Bo dochodzi do takich rzeczy!
Benon kopnął w ścianę, aż rozbolała go noga. Trochę czasu zajęło mu ściągnięcie buta i kiedy to zrobił, wyleciał z niego podręczny kilofek.
  - No przecież!- Benon złapał kilof i uderzył w skałę. Wykopał w ten sposób tunel idący po skosie w górę. Kopał, aż natrafił na przeszkodę. Bardzo go to zaskoczyło, bo to był prawdziwy diament większy od niego samego.
  - A więc to jego serce... Twarde i zimne- stwierdził Benon. Spróbował zrobić przejście pod diamentem, jednak kamień zapadł się w powstałe zagłębienie. Krasnolud pomyślał o przedostaniu się górą, ale wolnego miejsca było za mało. Nie pozostało nic innego, jak zaatakować serce olbrzyma. Benon zdawał sobie sprawę, że diament jest najtwardszy na świecie, ale skoro to było serce olbrzyma, to może coś się stanie... Uderzył parę razy- nic się nie stało. Kiedy zwiększył częstotliwość uderzania, nagle wszystko się zatrzęsło. Skała zaczęła się kruszyć i Benon po chwili spadł na ziemię. Oślepiło go słońce. Po przyzwyczajeniu się do światła ujrzał zaskoczone twarze nowo poznanych krasnoludów i ludzi oraz wkurzonego olbrzyma.
  - A mówiłem mu, żeby nie jadł na żywca- burknął, trącąc nogą gruzy pozostałe po jego towarzyszu.- Chodź no, mikrusie!
Benon zdołał uciec wielkiej łapie, ale na jak długo? Trzeba było coś wymyślić.Spojrzał w głąb wąwozu, potem na olbrzyma. Tamten wziął wielki diament, niedawno utrzymujący przy życiu jego kompana. Krasnolud miał już plan.
  - No chodź!- krzyknął.- Złap mnie!
Biegł, co chwilę sprawdzając, czy olbrzym za nim podąża. W końcu wdrapał się na wielkie gruzowisko z drzew i kamieni i zaczął skakać i machać rękami. Olbrzym zamachnął się i cisnął diamentem w stronę krasnoluda. Benon skoczył na bok i kamień przemknął obok niego, niszcząc tamę, którą owe gruzowisko było. Wielka fala zaczęła mknąć przez wąwóz, zabijając olbrzyma, który nie umiał pływać. Benon uczepił się wielkiej kłody i płynął z nurtem, szukając reszty. Pochwycił przerażonego Vargosa, wciągnął krztuszącego się Hironna i po pewnym czasie udało mu się wszystkich powyławiać. Szalona jazda trwała ponad pięć minut, aż wreszcie nurt się uspokoił i woda sięgała do krawędzi wąwozu.
Nagle na brzegu pojawiła się młoda dziewczyna dosiadająca srokatego pegaza. Rzuciła linę z pętlą i wciągnęła kłodę na brzeg.
  - Co się stało?!- spytała.
  - Ech, mieliśmy mały problem z olbrzymami- odparł ciemnowłosy elf.
  - Tak czy siak, mówiłam, że lepiej będzie pójść na około!
  - Ej no, wcale nie było tak źle- wtrącił Hironno.- Prawda, że nie mogliśmy zginać, ale nie zginęliśmy, dzięki Benonowi...- Chciał objąć krasnoluda ramieniem, ale Benona przy nich nie było.- A gdzie on się podział?!
  - Może tam?- Korni wskazał Benona gramolącego się na przeciwległy brzeg i wyławiającego swój kosz z ziołami.
Odwrócił się do krasnoludów i ludzi na drugim brzegu. Machali mu na pożegnanie
  - Dzięki za pomoc!- usłyszał.
  - Drobiazg- mruknął, odmachał i odszedł w swoją stronę.
Po kwadransie był pod drzwiami drewnianej chatki stojącej pod lasem.
  - Babciu, przyniosłem ci te zioła, o które prosiłaś!- zawołał od progu.
  - A tak, wejdź wnusiu kochany!- odezwał się lekko schrypnięty głos.
"Dziwne, babcia nigdy tak do mnie nie mówi." pomyślał. Ostrożnie rozejrzał się po wnętrzu i lekko się uśmiechnął.
  - Babciu, czemu masz taki dziwny głos?
  - Bo jestem głodna, więc cię zjem!- Na Benona skoczył nagle jego starszy brat.
  - Wcale mnie nie wystraszyłeś- powiedział Benon.
  - Właśnie że tak, po prostu nie chcesz tego przyznać!
Obaj weszli do pokoju z kominkiem, gdzie na fotelu siedziała starsza pani. Wzięła do rąk kosz z ziołami.
  - O, a co to za ładne kwiatki?-spytała, biorąc w dłoń Małe Słońce.
  - Takie magiczne, babciu- odparł Benon.- Zaczynają świecić, kiedy zajdzie słońce.
  - Ach, wszystko tu jest.- Babcia uśmiechnęła się.- Takie dobre z ciebie dziecko! Masz serce z czystego diamentu!
Benon się wzdrygnął.
  - Uch! Wiesz babciu, po tym, co mnie dzisiaj spotkało wolę nie wierzyć, że moje serce to diament...
KONIEC

niedziela, 1 września 2013

Przypadkowa przygoda cz. 3

Hironno poprowadził Benona wzdłuż ciała olbrzyma i zeszli z jego boku. Poszli pod skalną ścianę, gdzie na drzewie wisiały krasnoludy i jeden leżał. Hironno podszedł do leżącego i próbował rozerwać więzy rękami. Tymczasem Benon wyciągnął swój sierp i zorientował się, że trzeba go naostrzyć. Podniósł z ziemi gładki kamień i przejechał nim po ostrzu. Przyjrzał się z bliska, kiwnął głową i rozpoczął ostrzenie. Nieprzyjemny zgrzyt obudził krasnoludów wiszących na drzewie. "Ups." pomyślał Benon, przysłuchując się, jak echo roznosi się po wąwozie. Zrezygnował z dalszego ostrzenia. Hałas mógłby rozbudzić olbrzymów.
  - Ty masz ostre narzędzie i nic nie mówisz?!- Głos Hironna był pełen pretensji.
Nie wiadomo kiedy Benon stracił swój sierp i Hironno już przecinał sznur.
  - Ej! Ale nas tak chyba nie zostawicie?- rozległ się głos z góry.
Benon zadarł głowę. Drzewo było przewrócone całkiem nie dawno, więc miało gęstą koronę. Dopiero stąd ujrzał ludzi i elfów. Byli związani tak samo jak krasnoludy.
  - To was jest więcej?!- spytał stojącego obok Hironna.
  - Kiedy uda nam się wykształcić skrzydła, wyciągniemy was!- Krasnolud zignorował Benona.
  - No bardzo śmieszne, wiesz?!- krzyknął jeden z elfów.
  - Ale taka jest prawda!- odezwał się młodszy krasnolud z dopiero wyrastającym zarostem.- Musicie sobie jakoś poradzić!
  - Gdyby to był zwykły sznur, to bym się dawno z nim uporał!- zawołał ciemnowłosy elf.
  - To czemu dalej tam wisicie?
  - Ten sznur jest odporny na magię!
  - A na ostrze już nie- dodał Hironno, obracając sierp w dłoni.
Elf przez moment dziwnie patrzał na towarzystwo w dole.
  - Nie było was pięciu?
W tym momencie Benon zorientował się, że nie powinno go tu być.
  - Aaa, bo jaśnie pan Benon użyczył nam ostrego narzędzia- odparł Hironno, obejmując Benona ramieniem.
  - Co tu się, do jasnej kolendry, dzieje?!- wybuchnął i odebrał sierp z ręki Hironna. Vargos zawarczał, równie wkurzony.
  - Och, wybacz- odezwał się krasnolud z niewielkim zarostem. Wyciągnął dłoń.- Jestem Korni.
Benon  skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
  - O co tu biega i do czego wam jestem potrzebny?- spytał.
Korni cofnął rękę.
  - Jakoś nie jest zbyt przyjazny.
Ziemia nagle zadrżała.
  - Olbrzym!- Hironno pospiesznie nałożył pozornie solidne więzy na kostki i nadgarstki Korniego i swoje. Benon schował się za wielki głaz. Obserwował przez szczelinę między ścianą a kamieniem. Jego oczom ukazał się Kamienny Olbrzym. Był tak wysoki, że tylko głowa wychodziła poza krawędź wąwozu.
  - A ty do tej pory śpisz?!- zadudnił olbrzym, kopiąc swojego kompana.- Miałeś pilnować mikrusów!
Drugi olbrzym powoli usiadł.
  - A czego ty chcesz?! Mikrusy związane są i nie dadzą rady się uwolnić.
  - Nigdy nie wiadomo. Mikrusy chytre są i nigdy nie wiadomo, co wymyślą.
  - Ja jednak myślę...
  - Ty nie myślisz, pusty kamienny łbie! Lepiej przyrządźmy mikrusów jeszcze dzisiaj i będzie po sprawie.
Benon przypomniał sobie historie zasłyszane w dzieciństwie. Podobno Kamienne Olbrzymy wierzyły, że jak pożrą kilku ludzi na łebka, to ich ciała staną się żywe- takie z krwi i kości. Oczywiście nigdy im się nie udało przekonać, czy to prawda, bo nikt z ludzi nie był na tyle głupi, żeby zbliżać się do ich siedzib, a olbrzymy były zbyt wolne, żeby polować. Powszechnie wiadomo, że Kamienne Olbrzymy odeszły dawno temu, jednak Benon przekonał się, że kilku pozostało.
Nagle zorientował się, że nie ma przy nim Vargosa. Z przerażeniem zobaczył, jak wilk przeszukuje torby uwięzionych, ostawione daleko poza ich zasięg.
  - Vargos! Wracaj!- zawołał Benon tak, żeby żaden z olbrzymów nie usłyszał. Niestety za późno.
  - Ty, zobacz! Jakaś zwierzyna się przypałętała- powiedział olbrzym, który siedział. Wyciągnął wolną łapę i chwycił skomlącego Vargosa.
  - Zostaw go. Interesują nas tylko mikrusy.
  - Co za różnica. Jest żywe!- Olbrzym otworzył paszczę. Benon nie wytrzymał.
  - Jak masz kogoś zjeść, to mnie!- krzyknął, wyskakując z kryjówki.
Olbrzymy zwróciły się w jego stronę. Jeńcy mieli przerażenie wypisane na twarzach.
  - Kolejny mikrus! Ale fart!- Olbrzym odstawił wilka i złapał Benona.
  - Czy tobie do reszty odbiło?!- spytał trzymany w drugiej ręce krasnolud.
  - Mam nadzieję, że coś wymyślę- odparł Benon.
  - Zwiąż go i daj do reszty- zwrócił się drugi wielkolud do towarzysza.
  - A czemu by ich nie zjeść od razu?
  - Trzeba ich przyrządzić, do diaska! Zostaw go!
Benon został puszczony, jednak nie na ziemię. Spadł w ciemną czeluść wielkiej gardzieli.

Ciąg dalszy nastąpi

Przypadkowa przygoda cz. 2

Ranek był rześki i chłodny. Małe Słońca zamknęły pąki swych kwiatów. Benon przetarł oczy i usiadł. Strącił z płaszcza rosę. Pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy była taka, że coś się zmieniło, tylko nie wiedział co. Postanowił zerwać kilka Małych Słońc. Pochylił się do najbliższej roślinki. Oderwała się od skały bez żadnego oporu. Tak samo kilka kolejnych. Siedem Małych Słońc wylądowało do kosza.
Nagle rozległ się dziwny grzmot- coś jak tarcie kamienia o kamień. Benon zamarł na chwilę, jednak hałas ustał. Rozejrzał się jeszcze i powiedział:
  - Czas wracać. Chodź Vargos!
Zaczął schodzić z gruzowiska, kiedy nagle skały zadrżały pod stopami krasnoluda i zaczęły się przesuwać. Nie minęła nawet minuta, kiedy trzęsienie ziemi ustało.
  - Lepiej stąd chodźmy...- powiedział do wilka i zamarł.
Mógłby przysiąc, że po jego lewej nie było skały z... tkwiącym w niej mężczyzną. Jego głowa i ramiona  były widoczne, jednak reszta nikła w głazie.
Benon ostrożnie podszedł do skały. Uwięziony był krasnoludem i żył- mięśnie jego twarzy lekko drżały. Niespodziewanie chrząknął przez sen i wyglądało na to, że się budzi. Zamrugał i utkwił wzrok na łapach Vargosa.
  - Yyyy... Dzień dobry...- przywitał się niepewnie Benon, robiąc krok w tył.
  - Hmm? O, dzień dobry- powiedział tamten. Benon pokiwał głową i powoli się wycofał w kierunku, z którego przybył. Jednak zaraz usłyszał:- Hej, zaraz! Poczekaj!
Benon odwrócił się. Coś go tknęło. Jak mógł spokojnie odejść, kiedy ktoś tkwi i raczej nie może wyjść?
Posłusznie wrócił do krasnoluda.
  - Słuchaj, skoro już tu jesteś, to może mi pomożesz?- spytał tamten.
  - Yyyy... Chyba tak.- odparł Benon.
  - No bo tak... Przechodziłem sobie tędy z towarzyszami i schwytały nas olbrzymy. Teraz nie możemy uciec.
Benon zamrugał.
  - Z towarzyszami?
Rozejrzał się i zbaraniał. Na gałęzi drzewa, które przewróciło się i wystawało koroną nad wąwozem, wisiało dwóch krasnoludów. Byli związani i wisieli na sznurze jak worek treningowy. Pod nimi między kamieniami leżały następne dwa krasnoludy.
  - Mógłbym przysiąc, że nie było was tu wczoraj!
  - No tak, Mirudona i Argona powiesili tam jeszcze o świcie, kiedy spałeś, a reszta leży tam, gdzie wcześniej.
  - Ale że niby Kamienne Olbrzymy?!- Benon wytrzeszczył oczy na krasnoluda.- Przecież ich nie ma!
  - Jak widać jednak są. Jeden mnie teraz trzyma w łapie, a ty mu stoisz na ramieniu.
Benon odruchowo spojrzał pod nogi. Teraz, kiedy to wszystko usłyszał, gruzowisko bardziej przypominało ogromną sylwetkę niż poprzedniego wieczoru.
  - To czemu zeszłego wieczoru olbrzymy mnie nie złapały?
  - Jak taki olbrzym zaśnie, to śpi jak głaz, którym właściwie jest.
W tym momencie Benona najbardziej dobijała normalność tej nienormalnej sytuacji. Krasnolud uwięziony w skale mówił tak, jakby nie było tu żadnych Kamiennych Olbrzymów. Może to tylko sen? Może jak odejdzie i zaśnie gdzieś w lesie, to obudzi się we własnym łóżku? To całkiem logiczne.
Benon wykorzystał chwilę zamyślenia nieznajomego i przywołując Vargosa do nogi zaczął się oddalać. Zatrzymał go głos:
  - Heeej! Czekaj no! Musisz nam pomóc!
To nie był głos nieznajomego. Benon odwrócił się akurat wtedy, gdy inny krasnolud, młodszy, zawiesił się na jego ramionach, by nie upaść.
  - Hironno!- ożywił się nagle ten pierwszy.- Jak ty się wydostałeś?
  - Ach, moje więzy były za słabo zawiązane- odparł rudzielec. Spojrzał na Benona.- Jak cię zwą?
  - Benon.
  - No więc słuchaj, Benonie, pomożesz nam, prawda?
  - Ech, no dobra- odparł Benon.
  - Świetnie. Najpierw trzeba rozwiązać resztę. Chodź.
Zrezygnowany Benon podążył bez słowa za Hironnem.

Ciąg dalszy nastąpi

wtorek, 27 sierpnia 2013

Przypadkowa przygoda

Niedaleko Wąwozu Kamiennych Olbrzymów Benon zbierał zioła. Ogólnie rzecz biorąc Benon nie był zwykłym krasnoludem (albo przynajmniej takim, jak wyobrażały sobie krasnoludów inne rasy). Nosił czerwoną pelerynę z kapturem, której żaden mężczyzna z godnością by nie założył. Dał się namówić, żeby nazbierał ziół, chociaż to zajęcie typowo kobiece. Ale jemu to nie przeszkadzało. Lubił chodzić po lesie i często dostawał w dzieciństwie burę za późne wracanie do domu.
Tego dnia w poszukiwaniu ziół Benon zapuścił się wyjątkowo daleko; Wąwóz Kamiennych Olbrzymów znajdował się dobre kilka mil na zachód od jego rodzinnego miasta.
Krasnolud nie był sam. Nigdy nie znalazłby tylu ziół, gdyby nie jego wierny przyjaciel Vargos. Ten pies został specjalnie wyszkolony do tropienia konkretnych roślin, a także trufli. Prawdę mówiąc nie był to prawdziwy pies, tylko oswojony wilk, ale i tak dobrze tropił nie tylko rośliny.
Tak więc Benon szedł w stronę wąwozu, wierząc, że Vargos jak zwykle się nie myli.
  - A jakasz to roślina wyrosłaby wśród tych skał?- spytał Benon, rozglądając się po ścianach, które otoczyły go w chwili wejścia do wąwozu. Bo tutaj rosły tylko nagie głazy, na niektórych łatwo można było się skaleczyć, ze względu na ostre krawędzie.
Krasnolud stracił już pojęcie, jak długo idzie, ale mimo to wilk dalej parł naprzód z nosem przy ziemi. Nagle przed nimi wyrosło gruzowisko. Zamiast się zatrzymać Vargos zaczął się wspinać. Benon zwątpił.
  - Te kamienie zatarasowały drogę. Nie ma czego tu szukać.- Odwrócił się na pięcie i zrobił dwa kroki, jednak psa dalej nie było przy nim.- Vargos? Vargos! No chodź tu! Gdzie ty się podziałeś?!
Rozległo się szczekanie. To był sygnał, że wilk coś znalazł. Benon zdumiał się i krok po kroku wlazł na szczyt gruzowiska. Vargos wskazywał konkretne miejsce na skale.
 - No i co tam masz?- Benon odszukał miejsce wskazywanie przez zwierzę. W szczelinie między kamieniami, jakby nigdy nic, rosła sobie roślinka. W świetle zachodzącego słońca jej liście mieniły się złotawym blaskiem. Na szczycie pędu wyrastał pojedynczy pąk.
  - Nie do wiary!- westchnął krasnolud, głaszcząc psa po głowie.- Skąd się tu wzięłaś, mała?
Zachwycał się kwiatkiem i dopiero gdy się wyprostował zrozumiał pewną rzecz.
  - Ale się późno zrobiło. Jak myślisz, chyba będziemy musieli zostać tu na noc, co?
Myśl o nocy pod gołym niebem sprawiła, że Benonem wstrząsnął dreszcz. Nie lubił ciemności, a nigdy się nie zdarzyło się, żeby musiał spać poza domem, w dodatku w wąwozie.
Nie żeby bał się Kamiennych Olbrzymów. Przecież odeszły stąd wieki temu i tylko nazwa pozostała. Chodziło tylko o ciemności.
Lecz wtem stał się cud. Pąk tajemniczej roślinki otworzył się i kwiat zalśnił złotym światłem. Nieco dalej zalśniło kolejne światełko i obok następne. I tak w świetle ostatnich promieni słonecznych wąwóz zalśnił od setki złotych kwiatków. W powietrze uniósł się słodki zapach, który niemal uniósł Benona. Krasnolud poczuł się silniejszy i odważniejszy. On sam tego nie zauważył, ale jego za wcześnie osiwiałe włosy nieco pociemniały.
"No, skoro jest taki stan rzeczy, to mogę spać nawet na kamieniach" pomyślał Benon uszczęśliwiony, że chociaż zapadła ciemna noc, to wąwóz świecił od kwiatków.
Krasnolud chciał się położyć, ale zerwał się, bo prawie zgniótł roślinkę. Wyciągnął swój sierp w celu ścięcia jej, jednak przytrzymana niemal sama wyrwała się z korzeniami. Nie przestała przy tym świecić. Benon wziął swój kosz i ułożył na szczycie ziół Małe Słońce, jak określił roślinkę. Nasunął kaptur na głowę, ułożył się na kamieniu i szczelnie otoczył peleryną. Vargos legł przy nim i obaj zasnęli.

Ciąg dalszy nastąpi

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Wstęp- O czym to właściwie jest?

Dawno temu Krainę zaczęły nawiedzać najgorsze klęski: pożary, powodzie, trzęsienia ziemi i tornada. Występowały na przestrzeni wieków z różną siłą, więc żadna z ras ludzkich się nimi nie przejmowała. Do czasu, kiedy stało się to, czego się obawiano: wszystkie te siły żywiołów połączyły się, tworząc jedną katastrofę tak straszliwą, jakiej jeszcze żadna żywa istota nie widziała.  Ludzie, elfy (wtedy jeszcze tak samo żywotne jak ludzie), nawet nieugięte krasnoludy uciekali całymi koloniami przed zabójczą mocą Chaosu. Robiło się coraz gorzej. Smoki rozmnożyły się w przerażających ilościach, pokrzepione powiększoną siłą wszystkich żywiołów, przez co powoli malała liczebność gatunku ludzkiego.
Wszyscy pogodzili się z faktem, że to już koniec i tak ma być. Lecz wtedy ujrzeli Jego. Wyłonił się niespodziewanie z tornada ciskającego głazami, ogniem i wodą. Spojrzał na świat ogarnięty złem i zniszczeniem. Świat ogarnięty Chaosem. On spojrzał na to wszystko i tylko powiedział: "Wygląda na to, że trzeba tu trochę posprzątać." Uniósł ręce i zalśnił, kiedy chmury rozstąpiły się, ukazując słońce. W jednej chwili zgasły pożary, cofnęły się powodzie, trzęsienia ziemi ustały, a tornada zmalały. Na spękanej, a jednak wilgotnej i usianej potarganą roślinnością i głazami ziemi stała maszkara z czterema łbami: orlim, jelenim, niedźwiedzim i koźlim, usadowionymi w korpusie wielkiego kota i skrzydłami drapieżnego ptaka. Bestia przeraziła ludzi, elfów i krasnoludów, porykując czterema paszczami, On stał bez cienia lęku. "Ładnie to tak psuć i straszyć innych?" rzekł. "Chyba trzeba pokazać ci, gdzie twoje miejsce." Grunt rozstąpił się pod łapami hybrydy, która z wrzaskiem z czterech paszcz spadła w czeluść powstałej rozpadliny.
On zbliżył się do młodego drzewka, poturbowanego przez siłę żywiołów i pazury smoków, ale dzielnie trzymającego się ziemi. W Jego rękach zmieniło się w młodą kobietę, która z przestrachem patrzała na skutki działania Chaosu. "Spójrz" rzekł do kobiety. "Świat potrzebuje twojej pomocy. Zasiej nowe rośliny, niech ten świat znów oddycha zielonymi płucami, niech ziemia będzie żyzna. Przywróć temu światu życie, Naturo."
Kiedy kobieta zwana Naturą ruszyła, by ożywić spękaną ziemię, On zwrócił się do ludu: "Nie musicie się już bać. Jeśli chcecie okazać wdzięczność, powiadajcie z pokolenia na pokolenie, że o to Chaos ocalił świat przed zagładą i stał się waszym Bogiem." Wtedy znikł.
Tymczasem Natura odkryła, że potrafi zmienić głazy w istoty ludzkie. Nie takie jak inne rasy, w dodatku krępe i z cechami zewnętrznymi i wewnętrznymi kóz, koni i innych zwierząt, ale pełne optymizmu. W ten sposób Natura oczyściła ziemię z kamieni i stworzyła nową rasę- skrzatów, którzy pomogli pozostałym odzyskać dawną swobodę.
                                 fragment Historii Krainy autora anonimowego

Opowieści będą miały w sobie nieco komizmu, nieco powagi, będą wątki o znaczeniu przyjaźni, o miłości (także braterskiej i rodzicielskiej) i o sprawach, które dręczą każdego z nas. Wszystkie będą miały miejsce w Krainie- miejscu zamieszkanym przez magiczne stworzenia, którego mieszkańcy nie zawracali sobie głowy nazwaniem swojej ojczyzny.