niedziela, 22 września 2013

O śpiewie smoka - legenda skrzatów z Ludu Ognia

Dawno temu, w leśnej osadzie skrzatów, mieszkał pewien chłopak. Miał na imię Petro i zawsze uważał, że mógłby nazywać się lepiej. W ogóle niewiele pasowało mu w jego życiu. Nie mógł pogodzić się ze wczesnym pojawieniem się zarostu, a także z tym, że dziewczyna jego marzeń się nim nie interesowała. No cóż, jak się ma na głowie niemal wszystkich chłopaków z osady, którzy chcieliby to zrobić, to czym jest ten chłopaczek z wiecznie potarganą fryzurą? Petro nie miał szans u najładniejszej panny w okolicy.
Wbrew pozorom skrzat miał bratnią duszę. Lenka zawsze go wspierała i też nie miała powodzenia u płci przeciwnej. To ich połączyło.
  - Co takiego mogłoby zaimponować dziewczynie, która ma adoratorów w całej wiosce?- spytał Petro przyjaciółkę.
  - Mnie by się podobało, gdyby mężczyzna nie próbował udawać przede mną kogoś innego- powiedziała Lenka.- Ale skoro chodzi tu o dziewczynę z dziesiątką młodzieńców chętnych z nią być, to musisz mieć to coś, co sprawi, że spodobasz jej się tylko ty.
  - Tylko co?- zapytał ponownie chłopak.
  - Poproś o pomoc matkę Naturę, jeśli sam nie wiesz.
  - Racja, to świetny pomysł!-Uradowany skrzat pobiegł w stronę lasu.
Lenka siedniziała dalej i tylko westchnęła.
  ***
Petro dotarł do kapliczki- niewielkiego budynku poświęconego bogini Naturze. Skrzaty czciły ją najbardziej, ponieważ to ona stworzyła tę rasę.
  - Matko, co mam czynić?- Skrzat przyklęknął przed ołtarzem i opowiedział w myślach wszystko, co czuł. Nic się nie stało.- Czemu nie odpowiadasz?!
Zadarł głowę, by spojrzeć w martwą twarz posągu bogini. Wstał i z ponurą miną odszedł w drogę powrotną. Wędrował po lesie bez celu. Nagle usłyszał ćwierkanie ptaka. Ale nie zwyczajnego. Był to amorek wiatrokos- niewielki, barwny ptaszek, który uważany był przez niektórych za zwiastun nadchodzącego uczucia. Większość baśni opowiada o wiatrokosach, które przekazywały kochankom listy miłosne.
  - Czemu jesteś taki smutny?- spytał ptaszek.
Petro był przez chwilę zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć.
  - Ja... poprosiłem Naturę o pomoc i nie odpowiedziała.
  - Chyba jednak usłyszała, skoro mnie rozumiesz.
  - Tak, racja!
  - Posłuchaj, bogini przysłała mnie do ciebie. Mogę ci pomóc.
  - Naprawdę?
  - Chodź za mną.
Amorek wiatrokos zaprowadził skrzata nad rzekę. Rósł tam tatarak i inne wodne rośliny.
  - Niedługo twoją wioskę zaatakuje smok. A ja wiem, jak możesz temu zapobiec.
  - Dzięki temu zostanę bohaterem i zdobędę względy ukochanej?- Petro odzyskał nadzieję.
  - Możliwe, że tak, jeśli zrobisz to, co ci powiem.
Ptaszek polecił skrzatowi zerwać pędy tataraku, pokroić i skleić ze sobą. Kiedy wiatr powiał między pozostałymi w ziemi roślinami, rozległ się dźwięk podobny do gry na flecie.
  - Kiedy zagrasz na tym instrumencie, smok ulegnie urokowi muzyki- powiedział.
Nagle rozległ się ryk. To smok zbliżał się do wioski.
Petro czym prędzej pobiegł w stronę domu. Jego pobratymcy chwytali za proce i próbowali przegonić wysokiego na kilkanaście metrów stwora pociskami. Ale go to tylko rozdrażniało.
Skrzat zagrał na swoim instrumencie. Smok zachwiał się jak odurzony i zaczął pomrukiwać do melodii- brzmiało to jak śpiew. Podążył za chłopakiem poza teren wioski, ale nie chciał odejść. Petro zastanowił się chwilę i wyciągnął rękę. Smok wziął instrument do paszczy i odleciał.
***
Skrzaty z Ludu Ognia świętowały do późnej nocy. Petro szukał ukochanej, jednak się przeliczył. Zobaczył dziewczynę w niedwuznacznej sytuacji z kilkoma chłopakami. 
  - Czy ukochana była warta zachodu?- spytał później amorek.
  - Nie, zdecydowanie nie.
  - No widzisz. Ale przynajmniej uratowałeś wioskę.
  - Właściwie nie takiego finału oczekiwałem...
Skrzat ujrzał Lenkę. Była ledwo widoczna w tłumie. Podszedł do niej.
  - I co? Znalazłeś odpowiedź?- spytała.
  - Wiesz, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie była tego warta.
  - No tak, strasznie się wszystkim oddaje!
W pewnej chwili w oddali dał się słyszeć melodyjny pomruk. To smoki tworzyły własną pieśń. I wtedy Petro zrozumiał.
  - Lenko, przepraszam, że dopiero teraz, ale... kochasz mnie?
  - Och... tak.
Od tamtej nocy żyli długo i szczęśliwie, a każdego roku o tej samej porze można usłyszeć śpiew smoków.

sobota, 7 września 2013

Przypadkowa przygoda, cz. 4

Benon zdążył uczepić się wystającego fragmentu skały. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że został zjedzony. Właściwie nie do końca, bo żyje. Miał szczęście, że Kamiennemu Olbrzymowi nie przyszło do głowy go przeżuwać.
Raczej nie mógł się spodziewać innego widoku. Zewnątrz olbrzym był z kamienia, więc w środku też. Z tą różnicą, że tutaj panowała wilgoć. Benon nie dał rady się utrzymać i spadł jeszcze głębiej. Wszystko wokół kleiło się i cuchnęło jak nie wiadomo co.
  -O bogowie...- Benon zaczął mówić do siebie.- Czemu tak się dzieje?! Poszedłem na spacer i już siedzę u kogoś w brzuchu! O, bogowie, czemu ja? Nie jestem bohaterem i nie chcę nim być. Dlaczego? Bo dochodzi do takich rzeczy!
Benon kopnął w ścianę, aż rozbolała go noga. Trochę czasu zajęło mu ściągnięcie buta i kiedy to zrobił, wyleciał z niego podręczny kilofek.
  - No przecież!- Benon złapał kilof i uderzył w skałę. Wykopał w ten sposób tunel idący po skosie w górę. Kopał, aż natrafił na przeszkodę. Bardzo go to zaskoczyło, bo to był prawdziwy diament większy od niego samego.
  - A więc to jego serce... Twarde i zimne- stwierdził Benon. Spróbował zrobić przejście pod diamentem, jednak kamień zapadł się w powstałe zagłębienie. Krasnolud pomyślał o przedostaniu się górą, ale wolnego miejsca było za mało. Nie pozostało nic innego, jak zaatakować serce olbrzyma. Benon zdawał sobie sprawę, że diament jest najtwardszy na świecie, ale skoro to było serce olbrzyma, to może coś się stanie... Uderzył parę razy- nic się nie stało. Kiedy zwiększył częstotliwość uderzania, nagle wszystko się zatrzęsło. Skała zaczęła się kruszyć i Benon po chwili spadł na ziemię. Oślepiło go słońce. Po przyzwyczajeniu się do światła ujrzał zaskoczone twarze nowo poznanych krasnoludów i ludzi oraz wkurzonego olbrzyma.
  - A mówiłem mu, żeby nie jadł na żywca- burknął, trącąc nogą gruzy pozostałe po jego towarzyszu.- Chodź no, mikrusie!
Benon zdołał uciec wielkiej łapie, ale na jak długo? Trzeba było coś wymyślić.Spojrzał w głąb wąwozu, potem na olbrzyma. Tamten wziął wielki diament, niedawno utrzymujący przy życiu jego kompana. Krasnolud miał już plan.
  - No chodź!- krzyknął.- Złap mnie!
Biegł, co chwilę sprawdzając, czy olbrzym za nim podąża. W końcu wdrapał się na wielkie gruzowisko z drzew i kamieni i zaczął skakać i machać rękami. Olbrzym zamachnął się i cisnął diamentem w stronę krasnoluda. Benon skoczył na bok i kamień przemknął obok niego, niszcząc tamę, którą owe gruzowisko było. Wielka fala zaczęła mknąć przez wąwóz, zabijając olbrzyma, który nie umiał pływać. Benon uczepił się wielkiej kłody i płynął z nurtem, szukając reszty. Pochwycił przerażonego Vargosa, wciągnął krztuszącego się Hironna i po pewnym czasie udało mu się wszystkich powyławiać. Szalona jazda trwała ponad pięć minut, aż wreszcie nurt się uspokoił i woda sięgała do krawędzi wąwozu.
Nagle na brzegu pojawiła się młoda dziewczyna dosiadająca srokatego pegaza. Rzuciła linę z pętlą i wciągnęła kłodę na brzeg.
  - Co się stało?!- spytała.
  - Ech, mieliśmy mały problem z olbrzymami- odparł ciemnowłosy elf.
  - Tak czy siak, mówiłam, że lepiej będzie pójść na około!
  - Ej no, wcale nie było tak źle- wtrącił Hironno.- Prawda, że nie mogliśmy zginać, ale nie zginęliśmy, dzięki Benonowi...- Chciał objąć krasnoluda ramieniem, ale Benona przy nich nie było.- A gdzie on się podział?!
  - Może tam?- Korni wskazał Benona gramolącego się na przeciwległy brzeg i wyławiającego swój kosz z ziołami.
Odwrócił się do krasnoludów i ludzi na drugim brzegu. Machali mu na pożegnanie
  - Dzięki za pomoc!- usłyszał.
  - Drobiazg- mruknął, odmachał i odszedł w swoją stronę.
Po kwadransie był pod drzwiami drewnianej chatki stojącej pod lasem.
  - Babciu, przyniosłem ci te zioła, o które prosiłaś!- zawołał od progu.
  - A tak, wejdź wnusiu kochany!- odezwał się lekko schrypnięty głos.
"Dziwne, babcia nigdy tak do mnie nie mówi." pomyślał. Ostrożnie rozejrzał się po wnętrzu i lekko się uśmiechnął.
  - Babciu, czemu masz taki dziwny głos?
  - Bo jestem głodna, więc cię zjem!- Na Benona skoczył nagle jego starszy brat.
  - Wcale mnie nie wystraszyłeś- powiedział Benon.
  - Właśnie że tak, po prostu nie chcesz tego przyznać!
Obaj weszli do pokoju z kominkiem, gdzie na fotelu siedziała starsza pani. Wzięła do rąk kosz z ziołami.
  - O, a co to za ładne kwiatki?-spytała, biorąc w dłoń Małe Słońce.
  - Takie magiczne, babciu- odparł Benon.- Zaczynają świecić, kiedy zajdzie słońce.
  - Ach, wszystko tu jest.- Babcia uśmiechnęła się.- Takie dobre z ciebie dziecko! Masz serce z czystego diamentu!
Benon się wzdrygnął.
  - Uch! Wiesz babciu, po tym, co mnie dzisiaj spotkało wolę nie wierzyć, że moje serce to diament...
KONIEC

niedziela, 1 września 2013

Przypadkowa przygoda cz. 3

Hironno poprowadził Benona wzdłuż ciała olbrzyma i zeszli z jego boku. Poszli pod skalną ścianę, gdzie na drzewie wisiały krasnoludy i jeden leżał. Hironno podszedł do leżącego i próbował rozerwać więzy rękami. Tymczasem Benon wyciągnął swój sierp i zorientował się, że trzeba go naostrzyć. Podniósł z ziemi gładki kamień i przejechał nim po ostrzu. Przyjrzał się z bliska, kiwnął głową i rozpoczął ostrzenie. Nieprzyjemny zgrzyt obudził krasnoludów wiszących na drzewie. "Ups." pomyślał Benon, przysłuchując się, jak echo roznosi się po wąwozie. Zrezygnował z dalszego ostrzenia. Hałas mógłby rozbudzić olbrzymów.
  - Ty masz ostre narzędzie i nic nie mówisz?!- Głos Hironna był pełen pretensji.
Nie wiadomo kiedy Benon stracił swój sierp i Hironno już przecinał sznur.
  - Ej! Ale nas tak chyba nie zostawicie?- rozległ się głos z góry.
Benon zadarł głowę. Drzewo było przewrócone całkiem nie dawno, więc miało gęstą koronę. Dopiero stąd ujrzał ludzi i elfów. Byli związani tak samo jak krasnoludy.
  - To was jest więcej?!- spytał stojącego obok Hironna.
  - Kiedy uda nam się wykształcić skrzydła, wyciągniemy was!- Krasnolud zignorował Benona.
  - No bardzo śmieszne, wiesz?!- krzyknął jeden z elfów.
  - Ale taka jest prawda!- odezwał się młodszy krasnolud z dopiero wyrastającym zarostem.- Musicie sobie jakoś poradzić!
  - Gdyby to był zwykły sznur, to bym się dawno z nim uporał!- zawołał ciemnowłosy elf.
  - To czemu dalej tam wisicie?
  - Ten sznur jest odporny na magię!
  - A na ostrze już nie- dodał Hironno, obracając sierp w dłoni.
Elf przez moment dziwnie patrzał na towarzystwo w dole.
  - Nie było was pięciu?
W tym momencie Benon zorientował się, że nie powinno go tu być.
  - Aaa, bo jaśnie pan Benon użyczył nam ostrego narzędzia- odparł Hironno, obejmując Benona ramieniem.
  - Co tu się, do jasnej kolendry, dzieje?!- wybuchnął i odebrał sierp z ręki Hironna. Vargos zawarczał, równie wkurzony.
  - Och, wybacz- odezwał się krasnolud z niewielkim zarostem. Wyciągnął dłoń.- Jestem Korni.
Benon  skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
  - O co tu biega i do czego wam jestem potrzebny?- spytał.
Korni cofnął rękę.
  - Jakoś nie jest zbyt przyjazny.
Ziemia nagle zadrżała.
  - Olbrzym!- Hironno pospiesznie nałożył pozornie solidne więzy na kostki i nadgarstki Korniego i swoje. Benon schował się za wielki głaz. Obserwował przez szczelinę między ścianą a kamieniem. Jego oczom ukazał się Kamienny Olbrzym. Był tak wysoki, że tylko głowa wychodziła poza krawędź wąwozu.
  - A ty do tej pory śpisz?!- zadudnił olbrzym, kopiąc swojego kompana.- Miałeś pilnować mikrusów!
Drugi olbrzym powoli usiadł.
  - A czego ty chcesz?! Mikrusy związane są i nie dadzą rady się uwolnić.
  - Nigdy nie wiadomo. Mikrusy chytre są i nigdy nie wiadomo, co wymyślą.
  - Ja jednak myślę...
  - Ty nie myślisz, pusty kamienny łbie! Lepiej przyrządźmy mikrusów jeszcze dzisiaj i będzie po sprawie.
Benon przypomniał sobie historie zasłyszane w dzieciństwie. Podobno Kamienne Olbrzymy wierzyły, że jak pożrą kilku ludzi na łebka, to ich ciała staną się żywe- takie z krwi i kości. Oczywiście nigdy im się nie udało przekonać, czy to prawda, bo nikt z ludzi nie był na tyle głupi, żeby zbliżać się do ich siedzib, a olbrzymy były zbyt wolne, żeby polować. Powszechnie wiadomo, że Kamienne Olbrzymy odeszły dawno temu, jednak Benon przekonał się, że kilku pozostało.
Nagle zorientował się, że nie ma przy nim Vargosa. Z przerażeniem zobaczył, jak wilk przeszukuje torby uwięzionych, ostawione daleko poza ich zasięg.
  - Vargos! Wracaj!- zawołał Benon tak, żeby żaden z olbrzymów nie usłyszał. Niestety za późno.
  - Ty, zobacz! Jakaś zwierzyna się przypałętała- powiedział olbrzym, który siedział. Wyciągnął wolną łapę i chwycił skomlącego Vargosa.
  - Zostaw go. Interesują nas tylko mikrusy.
  - Co za różnica. Jest żywe!- Olbrzym otworzył paszczę. Benon nie wytrzymał.
  - Jak masz kogoś zjeść, to mnie!- krzyknął, wyskakując z kryjówki.
Olbrzymy zwróciły się w jego stronę. Jeńcy mieli przerażenie wypisane na twarzach.
  - Kolejny mikrus! Ale fart!- Olbrzym odstawił wilka i złapał Benona.
  - Czy tobie do reszty odbiło?!- spytał trzymany w drugiej ręce krasnolud.
  - Mam nadzieję, że coś wymyślę- odparł Benon.
  - Zwiąż go i daj do reszty- zwrócił się drugi wielkolud do towarzysza.
  - A czemu by ich nie zjeść od razu?
  - Trzeba ich przyrządzić, do diaska! Zostaw go!
Benon został puszczony, jednak nie na ziemię. Spadł w ciemną czeluść wielkiej gardzieli.

Ciąg dalszy nastąpi

Przypadkowa przygoda cz. 2

Ranek był rześki i chłodny. Małe Słońca zamknęły pąki swych kwiatów. Benon przetarł oczy i usiadł. Strącił z płaszcza rosę. Pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy była taka, że coś się zmieniło, tylko nie wiedział co. Postanowił zerwać kilka Małych Słońc. Pochylił się do najbliższej roślinki. Oderwała się od skały bez żadnego oporu. Tak samo kilka kolejnych. Siedem Małych Słońc wylądowało do kosza.
Nagle rozległ się dziwny grzmot- coś jak tarcie kamienia o kamień. Benon zamarł na chwilę, jednak hałas ustał. Rozejrzał się jeszcze i powiedział:
  - Czas wracać. Chodź Vargos!
Zaczął schodzić z gruzowiska, kiedy nagle skały zadrżały pod stopami krasnoluda i zaczęły się przesuwać. Nie minęła nawet minuta, kiedy trzęsienie ziemi ustało.
  - Lepiej stąd chodźmy...- powiedział do wilka i zamarł.
Mógłby przysiąc, że po jego lewej nie było skały z... tkwiącym w niej mężczyzną. Jego głowa i ramiona  były widoczne, jednak reszta nikła w głazie.
Benon ostrożnie podszedł do skały. Uwięziony był krasnoludem i żył- mięśnie jego twarzy lekko drżały. Niespodziewanie chrząknął przez sen i wyglądało na to, że się budzi. Zamrugał i utkwił wzrok na łapach Vargosa.
  - Yyyy... Dzień dobry...- przywitał się niepewnie Benon, robiąc krok w tył.
  - Hmm? O, dzień dobry- powiedział tamten. Benon pokiwał głową i powoli się wycofał w kierunku, z którego przybył. Jednak zaraz usłyszał:- Hej, zaraz! Poczekaj!
Benon odwrócił się. Coś go tknęło. Jak mógł spokojnie odejść, kiedy ktoś tkwi i raczej nie może wyjść?
Posłusznie wrócił do krasnoluda.
  - Słuchaj, skoro już tu jesteś, to może mi pomożesz?- spytał tamten.
  - Yyyy... Chyba tak.- odparł Benon.
  - No bo tak... Przechodziłem sobie tędy z towarzyszami i schwytały nas olbrzymy. Teraz nie możemy uciec.
Benon zamrugał.
  - Z towarzyszami?
Rozejrzał się i zbaraniał. Na gałęzi drzewa, które przewróciło się i wystawało koroną nad wąwozem, wisiało dwóch krasnoludów. Byli związani i wisieli na sznurze jak worek treningowy. Pod nimi między kamieniami leżały następne dwa krasnoludy.
  - Mógłbym przysiąc, że nie było was tu wczoraj!
  - No tak, Mirudona i Argona powiesili tam jeszcze o świcie, kiedy spałeś, a reszta leży tam, gdzie wcześniej.
  - Ale że niby Kamienne Olbrzymy?!- Benon wytrzeszczył oczy na krasnoluda.- Przecież ich nie ma!
  - Jak widać jednak są. Jeden mnie teraz trzyma w łapie, a ty mu stoisz na ramieniu.
Benon odruchowo spojrzał pod nogi. Teraz, kiedy to wszystko usłyszał, gruzowisko bardziej przypominało ogromną sylwetkę niż poprzedniego wieczoru.
  - To czemu zeszłego wieczoru olbrzymy mnie nie złapały?
  - Jak taki olbrzym zaśnie, to śpi jak głaz, którym właściwie jest.
W tym momencie Benona najbardziej dobijała normalność tej nienormalnej sytuacji. Krasnolud uwięziony w skale mówił tak, jakby nie było tu żadnych Kamiennych Olbrzymów. Może to tylko sen? Może jak odejdzie i zaśnie gdzieś w lesie, to obudzi się we własnym łóżku? To całkiem logiczne.
Benon wykorzystał chwilę zamyślenia nieznajomego i przywołując Vargosa do nogi zaczął się oddalać. Zatrzymał go głos:
  - Heeej! Czekaj no! Musisz nam pomóc!
To nie był głos nieznajomego. Benon odwrócił się akurat wtedy, gdy inny krasnolud, młodszy, zawiesił się na jego ramionach, by nie upaść.
  - Hironno!- ożywił się nagle ten pierwszy.- Jak ty się wydostałeś?
  - Ach, moje więzy były za słabo zawiązane- odparł rudzielec. Spojrzał na Benona.- Jak cię zwą?
  - Benon.
  - No więc słuchaj, Benonie, pomożesz nam, prawda?
  - Ech, no dobra- odparł Benon.
  - Świetnie. Najpierw trzeba rozwiązać resztę. Chodź.
Zrezygnowany Benon podążył bez słowa za Hironnem.

Ciąg dalszy nastąpi